Co sprawia, że lubimy pewne potrawy, a innych nie?

Co sprawia, że lubimy pewne potrawy, a innych nie?

Jaki jest najlepszy zapach na świecie? Naukowcy twierdzą, że niezależnie od pochodzenia, kultury lub środowiska, najprzyjemniejszym zapachem na świecie jest wanilia. A co z kwaśnymi lub pikantnymi aromatami, które odnajdziemy w różnych kuchniach świata? Te również mają swoich zwolenników. Wszystkie odnajdziemy podczas Festiwalu Restaurant Week, które tej jesieni pachnie wyjątkowo aromatycznie. Rezerwacje trwają na https://RestaurantWeek.pl/.

Dlaczego jedne potrawy pachną zachęcająco, a inne odpychająco? Uczeni mają na ten temat odpowiedź. Zeszłoroczne badanie przeprowadzone wspólnie przez szwedzki Karolinska Institutet i Uniwersytet Oxforda wykazało, ludzie na całym świecie mają podobne preferencje węchowe, ponieważ historycznie pomogło to wczesnym ludziom przetrwać. Nasz nos biologicznie pełni funkcję swoistego “testera” węchowego, który na wstępie określa, czy dany produkt jest bezpieczny do spożycia. Jednak to nasze własne preferencje w połączeniu z chemią, która ukryta jest w aromatach potraw sprawia, że wybieramy te konkretne, a nie inne.

Ulubionym zapachem rządzi chemia i nasz nos

To, co dla jednych jest pachnącym przysmakiem, dla innych jest nie do przyjęcia, co często bawi lokalnych kucharzy, którzy obserwują zupełnie odmienne reakcje turystów na niektóre tradycyjne dania czy ich składniki. Najlepszym przykładem jest tu choćby owoc duriana lub szwedzki kiszony śledź Surströmming, który pachnie sfermentowanym kawiorem. Podobnie jest z czarną lukrecją, znienawidzonym smakiem z dzieciństwa większości z nas, który za to kochają Holendrzy. Dlaczego tak jest? Naukowcy uważają, że wpływa na to kultura, osobiste preferencje zapachowe, ale przede wszystkim nasza reakcja na cząsteczki chemiczne zapachu. Noam Sobel, neurobiolog badający percepcję zapachu w Instytucie Nauki Weizmanna podkreślił wręcz, że „przyjemność zapachu jest wpisana w strukturę” związków, które wąchamy.

Całość tych czynników wyjaśnia natomiast, dlaczego badani tak chętnie i zgodnie wskazali potrawy pachnące wanilią, podobnie, jak te, które zawierają zapach maślanu etylu, owocowego zapachu występującego w dojrzałych bananach i nektarynkach. Wśród badanych, dużą popularnością cieszył się także zapach substancji zwanej linaloolem, który jest powszechny w zapachach kwiatowych. Zaś dwusiarczek dietylu, który występuje w czosnku i jakże aromatycznym owocu duriana, czy oraz kwas izowalerianowy, który nadaje zjełczały zapach niektórym serom, zwykle zajmowały ostatnie miejsce.

#FoodSmellsGood, czyli najlepsze aromaty w blisko 400 restauracjach w całej Polsce

Osobiste preferencje podczas tego badania były brane pod uwagę w 54 proc. przypadków, stąd popularność niektórych potraw w danych zakątkach świata, dziwi wielu turystów. Bo choć struktura molekularna substancji zapachowej jest taka sama bez względu na to, kto ją wącha, o gustach się nie dyskutuje. I całe szczęście, bo podczas jesiennej edycji Festiwalu Restaurant Week znajdziemy tyle różnorodnych zapachów, że z pewnością każdy poczuje chęć na coś pysznego! To także najlepszy czas, by spróbować potraw, które pachną inaczej od tych, do których przyzwyczajony jest nasz nos.

Sprawdź, gdzie się wybrać na Restaurant Week

Jesienna edycja Restaurant Weeka pozwala odkryć autorskie i niesamowicie aromatyczne menu od najlepszych Chefów w okazyjnej cenie od 69 zł (dodatkowe rabaty czekają na stronie https://RestaurantWeek.pl/). W ramach rezerwacji każdy Gość otrzyma trzydaniowe menu składające się z przystawki, dania głównego i deseru oraz w prezencie do wyboru: festiwalowy cocktail lub mocktail. We Wrocławiu wysoko oceniane menu można znaleźć m.in. w India Concept,  Fretti Sushi czy  Bube Restauracja i Pizza.

Najlepsze stoliki szybko znikają – do zobaczenia przy stole!

Medycyna w Polsce

Obecny poziom finansowania i wprowadzone regulacje w obszarze technologii nielekowych w znacznym stopniu utrudniają wprowadzanie innowacyjnych rozwiązań medycznych. Ponadto nieaktualizowane od wielu lat limity finansowania zmuszają pacjentów do ogromnych dopłat z własnej kieszeni do dostępnych na rynku wyrobów.

Ogólna wartość rynku wyrobów medycznych liczona przychodami firm to 17,5 mld złotych. W 2020 roku ogólna wartość produkcji krajowej branży wyrobów medycznych wyniosła blisko 11 mld złotych. To imponujący wynik, na który złożyła się praca 5266 podmiotów – wytwórców, importerów oraz dystrybutorów wyrobów medycznych oraz blisko 30 tys. pracowników zatrudnionych w tych firmach.

Pomimo rosnącego wpływu na polską gospodarkę, firmy działające w obszarze wyrobów medycznych borykają się ze znaczącymi przeszkodami systemowymi, które w dużej mierze odbijają się na polskich pacjentach. Jednym z palących problemów jest kategoryzacja oraz poziom finansowania wyrobów wydawanych na zlecenie. W Polsce przeznacza się na nie jedynie 1% ogólnego budżetu NFZ. Dla porównania nakłady per capita w krajach Grupy Wyszehradzkiej są średnio 3 razy większe. Odbija się to na kieszeni pacjentów, którzy do wyrobów dopłacać muszą aż 39% ich ogólnej wartości, czyli o kilkanaście punktów procentowych więcej, niż w Czechach czy na Słowacji.

Kategorie, które wymagają jak najszybszej rewizji to między innymi wózki inwalidzkie, peruki, protezy piersi, produkty stomijne czy aparaty słuchowe. Tylko w przypadku tych ostatnich, w ubiegłym roku polscy pacjenci musieli dopłacić ponad pół miliarda złotych. Limity finansowania stosowane w wymienionych grupach sprawiają, że pacjenci zmuszeni są do korzystania z bardzo podstawowych produktów lub, jak w przypadku stomii, mają dostęp do takiej liczby wyrobów, która nie spełnia ich miesięcznego zapotrzebowania. Godzi to w ich zdrowie i godność, pogarsza komfort leczenia czy rehabilitacji oraz znacząco przedłuża hospitalizację.

Problemy z brakami kadrowymi wśród specjalistów i personelu pomocniczego przekładają się na niską dostępność usług medycznych. Jest to jeden z najgorzej ocenianych aspektów funkcjonowania służby zdrowia. Według badań CBOS aż 82% Polaków uważa, że ciężko jest umówić się na wizytę u specjalisty, a 71% negatywnie ocenia dostępność personelu w szpitalach.

Problem ten pogłębia biurokratyzacja placówek medycznych. Według raportu NIK lekarze poświęcają 33% swojego czasu na wypełnianie dokumentacji medycznej i inne czynności administracyjne podczas wizyty stacjonarnej i aż 43% podczas teleporady.

Pierwszym krokiem w zwiększaniu dostępności personelu medycznego powinno być zatem efektywne wykorzystanie czasu już zatrudnionych specjalistów. Można to zrobić np. przez:

  • stosowanie podejścia digital first wobec pacjentów, zgodnie z którym pierwszy wywiad medyczny przeprowadza się zdalnie, by ocenić konieczność skierowania na wizytę osobistą,
  • integracje systemów informatycznych (np. z narzędziami do obsługi diagnostyki laboratoryjnej i obrazowej), 
  • automatyzację przepływu informacji pomiędzy poszczególnymi placówkami, co usprawni podejmowanie decyzji o leczeniu,
  • cyfryzację procesów administracyjnych (prowadzenie rejestrów elektronicznej dokumentacji medycznej),
  • wdrożenie systemów do automatyzacji rejestracji wizyt, które m.in. przypominają pacjentom o terminie konsultacji i zmniejszają liczbę „okienek” w grafikach lekarzy.

Każda automatyzacja, która pozwala odciążyć personel medyczny od żmudnych i powtarzalnych zadań, przekłada się na większą dostępność usług, wyższy poziom satysfakcji pacjentów i lepsze doświadczenia samych medyków. Ten ostatni aspekt jest szczególnie istotny w kontekście zmniejszania braków kadrowych i zachęcania wykwalifikowanych specjalistów do pracy w polskich firmach. 

W ubiegłym roku branża medyczna ogromnie zyskała na znaczeniu. Ze względu na pandemię koronawirusa, sektor ten stał się pierwszoplanową postacią na największych światowych rynkach kapitałowych. Co więcej, ten trend cały czas trwa. Nic dziwnego, ponieważ cały czas mamy do czynienia z branżą o fantastycznych perspektywach, związanych z ciągłym rozwojem nowych technologii, nowych metod leczenia oraz postępującą cyfryzacją, w tym wprowadzaniem rozwiązań w zakresie e-zdrowia. Przodują w tym firmy prywatne, które są pionierami we wprowadzaniu nowoczesnych narzędzi ułatwiających stawianie diagnozy oraz leczenie i wpływających na podnoszenie jakości oferowanych świadczeń.

Wprowadzanie nowoczesnych technologii w branży medycznej w ogromnym stopniu przyspieszyła pandemia COVID-19. Wprowadzony lockdown podczas jej pierwszych tygodni wprost wymusił realizowanie na szerszą skalę świadczeń zdrowotnych za pomocą narzędzi zdalnych – i to nie tylko tradycyjnych rozmów telefonicznych, ale także czatów czy wideorozmów, często z wykorzystaniem narzędzi umożliwiających również badanie pacjenta “na odległość”.

W efekcie już dziś telemedycyna to forma świadczenia usług medycznych i opieki zdrowotnej łącząca w sobie elementy telekomunikacji, informatyki oraz medycyny. Dzięki wykorzystaniu nowych technologii pozwala ona przełamywać geograficzne bariery i wymieniać specjalistyczne informacje. Umożliwia także oczywiście przeprowadzenie diagnozy na odległość, i to właśnie jest jej najczęstszym zastosowaniem.

Idea telemedycyny została przygotowana przede wszystkim z myślą o osobach, których stan bądź możliwości pojawienia się na zwykłej wizycie w gabinecie są ograniczone. Jednak szybko okazało się, że z dobrodziejstwa e-wizyty mogą skorzystać wszyscy, bo wiele problemów zdrowotnych nie wymaga wizyty i osobistego zbadania przez lekarza. Teleporady są szczególnie rekomendowane w prostych i częstych zachorowaniach, takich jak infekcje górnych dróg oddechowych czy alergie sezonowe lub skórne, lecz mają również zastosowanie do postawienia wstępnego rozpoznania i zlecenia badań przed wizytą u specjalisty, a nawet jako forma kontroli leczenia, przepisania recepty i w wielu innych sytuacjach u chorych przewlekle. Czyli w praktyce można stwierdzić, że telemedycyna jest dla każdego.

Opublikuj komentarz